《Muhteşem Yüzyıl: Nowa Era II》Rozdział 4

Advertisement

- Sultana, Bali Bey kazał ci przekazać, byś nie czekała na niego, gdyż wróci dzisiaj późnym wieczorem. Może nawet w środu nocy. - Powiadamia mnie Menekşe, która zauważyła, że skończyłam zażywać kąpieli w hammanie.

- Dlaczego sam mi tego nie powiedział? - Zastanawiam się na głos.

- Nie chciał cię budzić. Wolał wywołać ze snu mnie. - Służka wzrusza ramionami. - Ale zostawmy już w spokoju Paşę. Jutro ma przyjechać Şehzade Abdullah. Inshallah, cieszy cię ta nowina?

- Oczywiście, że cieszy. - Potwierdzam z szerokim uśmiechem. - Tak dawno się nie widzieliśmy.

Ciekawa jestem, czy mój bratanek się zmienił. Nie jest już małym chłopcem lecz dorosłym mężczyzną. Chce być samodzielny, mądry i zaradny. Nie ma pojęcia, iż wiem o wszystkim, co się go tyczy. Margaritta wszystko dokładnie opisuje mi w listach. Znam każdy jego krok. Kiedyś, uznawałam, iż najodpowiedniejszą kobietą dla Abdullaha będzie Bilar. Zaczęłam ją nawet przygotowywać do tej funkcji. Alemu także zapewniłam miłość. Była nią właśnie śliczna Hiszpanka. Jednakże upodobania chłopców się zmieniły i postanowili wymienić się nałożnicami. Teraz to widzę. Sami dla siebie wybrali lepiej, niż ja.

Słyszę za plecami trzask. To nieostrożna Menekşe upuszcza wazon tak nieszczęśliwie, iż spada on na posadzkę milimetr od dywanu i tłucze się na malutkie kawałeczki. Brawo ! Że też akurat teraz musiała wziąć się za sprzątanie. I z prawdziwej porcelany zostały tylko części. Służąca przeprasza. Nie zwracam na nią uwagi. Biorę zwierciadło i siadając na ottomanie w rozpasanej pozycji przeglądam się w nim. Allah.... mam trzydzieści jeden lat. Zaczynam obawiać się starości. Mashallah, wciąż jestem piękna. Bóg nie poskąpił mi urody. Okazał mi niezwykłą hojność. Oglądam moje alabastrowe, gładkie lice bez zmazy z każdej strony. Nie utraciłam ani odrobiny dawnego wdzięku, a w moich czarnych jak heban oczach dalej świecą żywe gwiazdy.

- Sultana. - Czarnulka wchodzi z butami do mojego idealnego świata. - Co zobaczyłaś w swoim odbiciu, że bez przerwy je oglądasz? Stłukłam ci wazon, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Z hammamu, to wróciłaś już dawno. Od tamtego czasu siedzisz w stroju kąpielowym wgapiając się w swoją twarz.

-Przemyślam. - Odpowiadam, nie odwracając wzroku od zwierciadła.

Służąca jest zaniepokojona. Zdaje jej się, iż wpadłam w jakiś niepojęty trans hipnotyczny tudzież postradałam zmysły i zakochałam się we własnej osobie.

- Co takiego? - Menekşe decyduje się zasiąść obok mnie.

- Powiedz mi Menekşe, czy aby nie widać po mnie dojrzałego wieku? - Zapytuję, dotykając ciepłego, rumianego policzka po czym zjeżdżam dłonią ku jędrnym, pełnym piersią.

Czarnulka przez chwilę siedzi nieruchomo obserwując mnie. Za chwilę wybucha głośnym, gromkim śmiechem.

- Sultana. - Zaczyna trochę z ulgą, a jednak wciąż z powagą. - Co ty pleciesz? Myślałam, że coś z tobą nie tak, a ty po prostu... - Znowu poczyna się śmiać. - Nie mów mi, sultana, że nie widzisz w tym lustrze swojej idealności... finezyjności. Wyglądasz, jak Venus, czy Afrodyta. Zaprawdę, powiadam ci. - Tu, robi się całkowicie poważna. - W życiu... w życiu zaprawdę, nie widziałam tak pięknej kobiety...

Jej przekonywania przerywa dźwięk pukania do drzwi. Obie patrzymy po sobie poruszone.

- Kogo Allah sprowadza do mnie o tak wczesnej porze. - Wstaję ociągale z wygodnego mebla, zakrywając włosy zdobioną chustą i zezwalam intruzowi na wejście. Moim oczom ukazuje się mężczyzna. Prawdopodobnie to eunuch, który stosunkowo niedawno dołączył do haremowego świata.

Advertisement

-Wybacz, Valide Sultana. - Rzecze, cichym, zlęknionym głosem. Cóż oni robią z nowymi sługami? Jak muszą ich torturować, że ze zwykłego młodzieńca, na sam koniec zostaje tylko trzęsący się ze strachu cień? - Powiedziano mi, że budzisz się równo ze słońcem. Pomyślałem, iż mogę już wykonać powierzone mi zadanie.

- To źle ci powiedziano i źle pomyślałeś. - Menekşe naskakuje na eunucha. Ten, denerwuje się. Jest zmieszany i niepewny. Nie wie, czy ma mówić dalej, czy opuścić komnatę i cały mój Saray.

- Spokojnie Menekşe. Przecież nie zastał mnie w łożu. - Stwierdzam, patrząc na sługę z uwagą. - Co cię tu sprowadza?

- Sułtan Mustafa. - Informuje jeszcze ciszej, niż poprzednio. - Pragnie, byś go nawiedziła, Sultana.

- Allem. - Uznaję. - Powiedz, że przyjdę.

Młodzieniec kłania się nisko i wychodzi.

- Widzisz Menekşe? Chciałaś, bym wstała, więc to czynię. Przynieś suknie. Wiesz którą? Mówiłam ci wczoraj. - Oświadczam.

Przemierzam ciemne i mroczne korytarze Topkapi. Dostrzegam, że przez maleńkie okna przemykają słabo widoczne promienie światła. Jest cicho i tajemniczo. Czuję w duszy niepokój. Nie wiem czego brat ode mnie chce. Pragnie się pojednać lub ogłosić mi, iż wracam na wygnanie. Układam w głowie treść mojej obrony. Wymijając żołnierzy w czerwonych szatach i czapeczkach, które od zawsze mnie śmieszą docieram pod komnatę padyszacha. Jak zawsze, widzę obok drzwi marszałka.

-Sultana. - Czarnobrody ożywia się na mój widok. Zapewne ma wyrzuty sumienia spowodowane niemożliwością udzielenia mi pomocy tamtego dnia, gdy sułtan dowiedział się o zbrodni. Nie mógł nic zrobić, a ja zabroniłam mu cokolwiek powiedzieć. Chyba...mocno to przeżył.

- Ferha Ağa! - Wołam z uśmiechem, jak to zwykle mam w zwyczaju. Gdyby zliczyć wszystkie " Ferhat Aği" wypowiedziane przeze mnie na przestrzeni lat, nie zmieściłyby się w tysięczno kartkowej księdze. - Tęskniłeś za mną? - Zapytuję figlarnie, nie czekając na odpowiedź. Słudze nie przystoi spouchwalać się z sułtanką. - Wpuść mnie do Hunkar.

- Możemy porozmawiać? - Pyta z taką nadzieją w oczach, jakby od lat czekał na tę rozmowę.

- Wiedziałam! - Oświadczam, po czym wskazuję głową bezludny kąt. Ruszam w jego stronę, a Ferhat za mną.

- Sultana, nie mogę sobie wybaczyć mojej bezsilności. Wyrzucili cię stąd, a ja nic nie zrobiłem. Dlaczego nie wydałaś mnie przed sułtanem? Przecież razem zabiliśmy twego Baba. Podczas twojej nieobecności kilka razy chciałem wyznać prawdę Hunkar... lecz za każdym razem, będąc już blisko wycofywałem się, wspominając twój zakaz. - Czekam spokojnie, aż skończy wyszeptywać swój monolog. Moja mina nic nie zdradza. Delikatny uśmiech nie schodzi z moich koralowych, pełnych ust.

- Nigdy, nikomu nie powiesz. - Zakazuję po raz już chyba setny. - Nigdy. - Powtarzam, zagłębiając się w jego czarnych oczach. - Gdybyś się przyznał, zapewne skończyłbyś jak Rustem Paşa. Pamiętasz go jeszcze? Nikt nie przejmie się zwykłym marszałkiem. Nikt cie nie uratuje. Więc ratuj się sam poprzez milczenie, bo cię potrzebuję. Jako marszałka i jako przyjaciela. Nic nie wiesz o śmierci Sułtana Süleymana. Nic... Suz. Dil? ( Milczysz. Zgoda? )

Ferhat Ağa ciężko wzdycha i przytakuje poprzez kiwnięcie głową. Czuję się spokojniej. Mężczyzna wchodzi do komnaty padyszacha, by poinformować o moim przybyciu. nie mam zamiaru czekać. Wparowuję tam zaraz po nim.

Advertisement

- ... Sułtanka Rana chce...

- Już nie trzeba. - Staję obok, przerywając mu zdanie. - Hunkarım. - Wyrzekam, kłaniając się nisko bratu. Podnosząc wzrok, zauważam, iż nie jest tutaj sam. Na kanapie przy nim siedzi Mihrünnisa. Obdarzam ją życzliwym uśmiechem. Ta w odpowiedzi chyli się przede mną .

- Allem. - Powiada Mustafa kiwając głową, jakby mi przytakiwał. Często tak robi. Nie wygląda na zbytnio uradowanego moim powrotem. Jego mina nic nie wyraża. Nie dostrzegam ani uśmiechu, ani groźby. Allah jeden wie, co jego żona musiała zrobić, aby zechciał mnie widzieć. - Mihrünnisa, wyjdź. - SułtanRozkazuje w stronę żony. Kobieta powoli wstaje z mebla i opuszcza komnatę. Jestem tylko ja, Mustafa i Ferhat, który z tego, co rozumiem, bardzo chce mi towarzyszyć. Padyszach piorunuje go wzrokiem. Marszałek, udając ślepca, wbija wzrok w dywan.

- Coś jeszcze Ferhat Ağa? Jeśli nie, możesz odejść. - Sułtan orientuje się w grze marszałka i wyprasza go z pomieszczenia. Czarnobrody nie znajdując innego wyjścia chyli się nisko i również znika za drzwiami. Teraz, naprawdę jesteśmy sami. Dziwne uczucie coraz bardziej we mnie wzbiera. Przed oczami staje mi pewna scena sprzed sześciu lat :

***

30 luty 1558 r.

- Jak mogłaś !? - Mustafa jest roztrzęsiony. Słowo 'zdenerwowany' nie może oddać w pełni jego obecnego stanu. Wpada we wściekłość. Nigdy go takim nie widziałam. Stało się to, czego od lat się obawiałam. Tajemnica wyszła na jaw. Mihrimah postanowiła wyznać prawdę w odwecie za śmierć córki. - Coś ty zrobiła?

- A czego się spodziewałeś? Miałam czekać z założonymi rękoma, aż ojciec zabije ciebie, twoje dzieci... potem Selima, Bayazida, Cihangira? Jakiż ty jesteś naiwny. Łagodny... dalej się oszukujesz. - wyrażam się spokojnie i opanowanie. Właśnie zrozumiałam, że nic mnie już nie uratuje. To koniec. - Masz nadzieję, że się myliłam... Że sułtanka Mahidevran też nie miała racji. Myślisz, że...

- Milcz ! - Wykrzykuje brat. Udając spokój i opanowanie jego oczy są pełne łez.Dobrze wie, co mną kierowało. Dlaczego to zrobiłam. Nie chce jednak tego do siebie przyjąć. - Jesteś zadowolona? Przez całe życie chciałaś osiągnąć władzę, uznanie i szacunek. Teraz, to masz. Posadziłaś mnie na tronie splamionym Osmańską krwią... Ojcowską krwią. Gdybyś zrobiła to przez przypadek, gdybyś była nieświadoma swoich czynów ... - Wydusza z siebie łamiącym się głosem. - Gdybyś żałowała, cierpiała przez to... ale nie. - Wzrusza ramionami. - Wiedziałaś, co robiłaś. Zaplanowałaś to od początku do końca. Nie miałaś sumienia. Nie miałaś żadnych uczuć. Byłaś bezlitosna. - Przerywa na chwilę, by zaraz wybuchnąć głośnym rykiem .- Ulżyło ci ?!! - Krzyczy, podskakując do mnie. Cofam się krok w tył.

- Owszem. - Oświadczam z pewnością siebie i lekkim uśmiechem. Jestem dobą aktorką. Potrafię ukryć strach i ból. - Ulżyło.

Na dźwięk tych słów, brat podnosi głowę z niedowierzaniem. Przenikliwie patrzy mi w oczy. Czuję się, jak ofiara na którą właśnie poluje groźny kojot lub tygrys. Jakbym zaraz miała umrzeć. - Co tak patrzysz? Miałam inaczej odpowiedzieć? - Mój ton jest sarkastyczny i prześmiewczy. Wybrałam taką linię obrony. Pewnie niedługo ją zmienię .

- Byłaś jedyną osobą, której ufałem. - Stwierdza ze łzami bezsilności w oczach. - A jednak i ty postanowiłaś mnie oszukać. Jesteś podła, bezlitosna. - Ostatnie zdanie wypowiada niemal że szeptem.

- Uznałam to za stosowne. I miałam rację. Przekonasz się, że miałam.

- Kto ci pomagał? - Mustafa chce jak najszybciej zakończyć tą rozmowę, więc przechodzi do rzeczy. Mi się natomiast nigdzie nie śpieszy. - Kto ci pomagał ? - Powtarza wyraźniej widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać.

- Nigdy ci nie powiem. - Podchodzę bliżej i lustruję go wzrokiem. - Nigdy. - Szybko unoszę i opuszczam brwi.

- Co ci da milczenie? Co chcesz udowodnić? - Pyta, jakby z litością.

- Nie muszę już niczego udowadniać. Swoje wiem i swoje przeżyłam. Dlaczego ci nie powiem? - Powtarzam po nim pytanie. - Zastanów się. Może... po prostu nie chcę, byś z tej swojej nienawiści zabił niewinnego człowieka. Przestań pytać i poinformuj mnie, co ze mną zrobisz. Teraz, to mnie najbardziej zastanawia.

- A jak myślisz? Co ci grozi za morderstwo Sułtana Süleymana? - Zauważam po nim, iż nie ma już siły na kłótnie. Chce jak najszybciej zamknąć ten etap.

- Zabijesz mnie? - Niczego się nie boje. Co on mi może zrobić? udusi mnie? pochowa? Przeżyje żałobę ? Nie byłby w stanie.

- Za kogo mnie uważasz? Byłbym do tego zdolny?

- Nie wiem. Ciebie pytam.

- Wyjedź stąd. - Rozkazuje, a z jego brązowych oczu sączy się mała, ledwo dostrzegalna łza. Myśli, że mrugając powiekami ukryje swoje emocje. - Wyjedź i nigdy tu nie wracaj. Nie mamy sobie już nic do powiedzenia. Nie wyrzekam się ciebie, lecz nigdy ci nie wybaczę kardeş. Odejdź . Zabierz dzieci i nie pokazuj mi się więcej na oczy.

Nie doczeka się odpowiedzi. Staję prosto. Wbijam w niego wzrok. Poprawiam szaty. Odwracam się na pięcie, podchodzę do drzwi i potrójnie w nie pukam. Strażnicy w jednym momencie ciągną za klamkę. Rzucam bratu ostatnie spojrzenie i znikam we mgle ciemnego korytarza. Pozwalam , by wielkie jak grochy łzy spłynęły po moim bladym licu dopiero wtedy, gdy nikt już nie widzi. W tym dniu zawalił się mój świat. Wyrzucono mnie z domu. Skazano na udrękę. Podziękowano mi tak, za pomoc, wsparcie i ratunek. Umarłam... umarłam za życia. Mustafa wtedy także umarł. a na pewno jakaś jego część. Może ostatnia krzta dobra, zaufania? Ben, Valide Rana sultana zmarłam dnia 30 lutego 1558 roku. Potem odżyłam. Poradziłam sobie jak zawsze... sama. Czas zagoił moje rany. On jednak mi nie wybaczył. Niszcząc sam siebie zarzekał, udawał, ratował się jak mógł. Posypywał swoje rany solą... powiększały się. Ciężko będzie je zabliźnić.

***

- Zostaliśmy sami. - Stwierdzam, przechadzając się po komnacie i dotykając dłonią czystego, drewnianego parapetu złączonego z oknem. Brat wodzi za mną oczyma. Przez chwilę słychać tylko delikatny szelest mojej aksamitnej sukni. W końcu Mustafa nie mogąc wytrzymać tej ciszy wstaje z ottomana i zbliża się do mnie. Zatrzymuję się w miejscu, wbijając w niego ciekawskie spojrzenie, w którym malują się pytania czekające na odpowiedzi. ...

    people are reading<Muhteşem Yüzyıl: Nowa Era II>
      Close message
      Advertisement
      You may like
      You can access <East Tale> through any of the following apps you have installed
      5800Coins for Signup,580 Coins daily.
      Update the hottest novels in time! Subscribe to push to read! Accurate recommendation from massive library!
      2 Then Click【Add To Home Screen】
      1Click